Sunday, October 31, 2010
Jesień/Zima 2010/11 Autumn/Winter 2010/11
Saturday, October 30, 2010
Paris Paris
I think this city has impressed me in a bit different manner than a regular tourist. People look on Paris as a city of romance, seeing couples kissing everywhere. I've been there alone and in a completely different mood, so was admiring the architecture, the climate and melancholy of January's fog.
It seemed to me that this city is neither so beautiful, nor so fantastic and that I have seen more beautiful places in my life before.
I have arrived at the conclusion, that this city should not be visited and sight-seen alone.
That is why, I hope there are lots of trip to Paris ahead for me together with Naveen :)
Friday, October 29, 2010
The Joneses
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- | |||||||||
"The Joneses", a social commentary on our consumerist society. Perfect couple Steve and Kate Jones, and their gorgeous teen-aged children Jenn and Mick, are the envy of their posh, suburban neighborhood filled with McMansions and all the trappings of the upper middle class. Kate is the ultimate trend setter - beautiful, sexy, dressed head-to-toe in designer labels. Steve is the admired successful businessman who has it all: a gorgeous wife, big house and an endless supply of high-tech toys. Jenn and Mick rule their new school as they embody all that is hip and trendy - cool clothes, fast cars and the latest gadgets. But as the neighbors try to keep up with the Joneses, none are prepared for the truth about this all- too perfect family.
Thursday, October 28, 2010
Sezon na gruszki/Pear season
Do sałatki potrzebujemy (porcja na 1 osobę):
- garść rukoli;
- garść roszponki;
- 1 dojrzałą gruszkę;
- 5 dag sera pleśniowego blue (np. rokpol);
- 50 ml słodkiej śmietanki;
- garść orzechów włoskich;
- sól i świeżo mielony pieprz.
Sałaty obmyć, ułożyć na talerzu, gruszkę umyć, przekroić, wyciąć gniazdo nasienne i pokroić wraz ze skórką na cienkie plasterki. Ułożyć na sałacie.
Na patelni podgrzewać śmietankę, aż zgęstnieje (ja użyłam 10% ale im tłustsza tym oczywiście lepsza :)). Wkruszyć do śmietanki połowę sera, doprawić solą i świeżo zmielonym pieprzem . Podgrzewać do momentu, aż ser się rozpuści, zdjąć z gazu i polać nim sałatkę, posypać orzechami włoskimi i voilà. Cudnie smakuje z bagietką rustic.
Ps. Normalnie nie jadam takich rarytasów, ale zważywszy na to, że wczoraj byłam 2 godziny na ćwiczeniach i jutro też idę, chyba nic się nie stanie jak zgrzeszę ;)
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Being inspired by the salad prepared by Mrs Jolanta Kwaśniewska in the programme "Style Lesson" I decided to do my own variation about pear and blue cheese.
What do we need to prepare 1 portion of this yummy salad:
- 1 fist of rocket salad;
- 1 fist of corn salad;
- 1 ripe pear;
- 5 dag blue cheese;
- 50 ml sweet cream;
- 1 fist of walnuts;
- salt and fresh grounded black pepper.
Rinse the salads, place them nicely on a big flat plate. Wash the pear ,cut it into quarters, remove seeds and slice together with skin. Place the pear on the salads.
Heat the cream in the pan, till the time it will get a saucy consistency (I have used 10% cream, but the more greasy the better flavour of course:)).
Crush some cheese into the cream, stir from time to time, till cheese melts and a sauce is formed. Season with touch of salt and fresh grounded pepper. Put the sauce over the salad add walnuts and voilà. Tastes lovely with a slice of rustic baguette.
Ps. Normally I do not eat such delicacies, however I have been yesterday two hours in the gym, tomorrow I am also planning to go, so I guess nothing will happen if I eat such extravaganza :)
Doktor House/House M.D.
Jestem uzależniona od Doktora Housa :)
Poświęciłam mu bardzo dużo swojego jakże cennego czasu, pochłaniając łapczywie jeden odcinek za drugim. Nie ważne, że serial ten jest bardzo przewidywalny i tak go uwielbiam. Uwielbiam go mimo, że w każdym odcinku ktoś ma napad padaczki, rezonanse są wykonywane na prawo i lewo, co druga osoba cierpi na toczeń, a lekarstwem na wszystko są sterydy.
Oglądając House'a człowiek marzy o takiej służbie zdrowia gdzie na jednego pacjenta przypada 7 lekarzy, podczas gdy w naszej rzeczywistości na jednego lekarza przypada 70 pacjentów...
Słyszałam nawet o grupie polskich lekarzy, których zainspirował oddział medycyny diagnostycznej szpitala Princeton-Plainsboro w New Jersey. Polak jak chce to potrafi i tak powstała strona internetowa, gdzie lekarze z całej Polski wymieniają opinie diagnoz różnicowych :)
https://konsylium24.pl/
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I am addicted to House M.D.
I have devoted to him lots of my very precious time, watching anxiously one episode after the other. Doesn't matter that it's very predictable, I adore it anyways. I love it, despite the fact that in each episode somebody is seizing, MRIs are done like all-blood tests, every second patient suffers from lupus and magic treat for every desease are steroids.
Watching House M.D. ,we dream of such medical care, where one patient is being treated by 7 doctors, whereas sad reality is (at least here in Poland) that in public health one doctor deals statistically with 70 patients...
I have heard that group of polish doctors have been inspired by diagnostic department of clinic hospital Princeton-Plainsboro, New Jersey. When Pole wants, Pole will do... These doctors have created a website dedicated to differential diagnostics where they share thoughts and opinions about difficult medical cases to offer to their patients more accurate diagnosis.
https://konsylium24.pl/
That's it... I have to go... another episode of season 7 is waiting for me :)
Wednesday, October 27, 2010
Witaj w moim śnie.../Welcome to my dream...
I just came back home from the gym after 2 hours of good workout. During relax and stretching there was a nice song, which I really liked, so I've decided to share it :)
Muzyka: Z. Preisner Wykonanie G.Turnau
Today was an active blogger day. Hope it will be always like that :)
Karva Chauth Polish style
Podstawowym elementem święta jest ścisły post, jakiego podejmują się tego dnia mężatki. Choć w obchodach Karwa Chauth biorą udział wszyscy, jest to z założenia święto zamężnych kobiet. To one są tego dnia najważniejsze i mogą liczyć na wiele błogosławieństw i upominków.
Karwa to gliniane naczynie, które używane jest do wielu obrzędów religijnych. Chauth oznacza „czwarty” i odnosi się do dnia w którym celebrowany jest Karwa Chauth. Przypada on zawsze w czwarty dzień po pełni księżyca, w miesiącu Kartik. W tym rokuj święto to odbywało się wczoraj, 26 października.
Karwa Chauth wywodzi sie z tradycji hinduistycznej. Obchodzone jest głównie w północnych regionach Indii. Miejsca, w których przede wszystkim obchodzi się to barwne święto to Rajasthan, Bihar, Delhi, Gujarat, Punjab i Uttar Pradesh.
Początkowo Karwa Chauth było zwykłym jesiennym festiwalem. Przypadał on zawsze na koniec żniw. Wówczas ludzie świętowali koniec zbiorów i znajdywali czas na wspólną zabawę. Wkrótce mitologiczne opowieści nadały świętu religijny charakter.
Post jakiego podejmują się kobiety w Karwa Chauth jest bardzo surowy. Przez cały dzień nie tylko niczego nie jedzą, ale też nic nie piją, nawet wody. Moment rozpoczęcia postu jest różny, w zależności od regionu i grupy społecznej. Może zaczynać się już od poprzedniego wschodu księżyca, o wschodzie słońca, lub określony czas przed nim.
W Karwa Chauth kobieta wstaje przed wschodem słońca, by odmówić poranną modlitwę. Po oddaniu czci Siwie, Parwati, Ganeszy, Krtikeji i księżycowi spożywa ostatni przed postem posiłek, o ile oczywiście post nie zaczął się wcześniej.
Przed wschodem słońca wszystkie zamężne kobiety mogą zjeść tyle, ile tylko zdołają. Za utrzymanie postu do zachodu słońca, otrzymują od mężów drogi prezent; najczęściej w postaci złotych bransoletek lub złotego naszyjnika.
Przed wieczorem kobiety nakładają najlepszą biżuterię i ubrania, najlepiej w weselnych barwach. Te, dla których jest to pierwsze Karwa Chauth po ślubie, wkładają jeszcze raz swój ślubny strój. Wszelkie atrybuty mężatki są mocno eksponowane.
Przed wieczorem matka powinna przekazać swojej córce prezent dla jej teściowej, zwany baya. Po przebraniu się na wieczorne uroczystości kobieta otrzymuje od teściowej prezent i błogosławieństwo.
Podczas modlitwy kobiety siedzą w kręgu. W środku może znajdować się figura bogini Parwati lub innego bóstwa, zbiornik z wodą, w którym odbije się księżyc, lub odpowiednia rytualna lampa, w zależności od regionu i grupy społecznej. Na tacy każda kobieta ma zapalona lampkę, naczynie z wodą, kilka słodyczy, kadzidło i czerwony proszek, który jest używany do barwienia przedziałków (oznaka hinduskiej mężatki). Woda i inne substancje są ofiarowywane bóstwu poprzez strząsanie ich odpowiednią ilość razy z użyciem kciuka i serdecznego palca. Następnie kobiety odmawiają modlitwę, podczas której przekazują sobie modlitewne tace.
Kiedy na niebie pojawi się księżyc, oddawana jest mu cześć, po czym można przystąpić do rytuałów przerwania postu, które są różne w zależności od regionu i grupy społecznej. Bardzo często odbywa się to z użyciem sita; kobieta spogląda przez nie na księżyc, a następnie na twarz swojego męża. Wówczas może z jego rąk otrzymać pierwszy kęs jedzenia i łyk wody. Po zakończeniu postu ma miejsce uroczysta kolacja.
I tak po tym interesującym wstępie dodam, że ja również wczoraj świętowałam Karwa Chauth :) jednak znacznie mniej spektakularnie. Postanowiłam w ramach oczyszczania nie jeść. Jako, że Hinduską nie jestem i nigdy nie będę, jak również nie zamierzam nią być, wprowadziłam własne modyfikacje...
Byłam bardzo szczęśliwa, że w Polsce księżyc wschodzi dużo szybciej niż w Indiach bo wczoraj miało to miejsce o 17:48, w związku z czym moje nie jedzenie będę mogla przerwać stosunkowo szybko.
Zauważyłam, że tak to już jest, że normalnie jestem w stanie nie jeść przez cały dzień beż żadnego problemu, ale w momencie gdy są takie dni, że powinniśmy pościć ,wówczas żołądek potrafi płatać różne figle i niemiłosiernie woła o jedzenie. Tak też było i wczoraj.
Z wielkim wyczekiwaniem już od 17:30 wyglądałam księżyca, ale on jak na złość się nie pokazał.Ukrył się łotr za chmurami.
W ręku miałam mój "stajlowy" zielony durszlak, by rzucić przezeń spojrzenie na księżyc, potem połączyć się z Naveen'em przez skype, zobaczyć jego twarz i z niecierpliwością pochłonąć moją smakowitą kolację a tu nic, hehe.
Tak więc traktując to święto z małym przymrużeniem oka, zadzwoniłam do męża i powiedziałam, że oficjalnie księżyc już jest, choć ja go nie widzę... Śmialiśmy się, że może powinnam obiec mój blok w durszlaku na głowie, bo może gdzieś się ukrył... ale nie chciałam jednak ryzykować odwiezienia mnie do psychiatryka :)
Tak więc za przyzwoleniem męża post został przerwany... A tak na marginesie, gdzie są moje prezenty ;)
źródło:www.wiadomosci24.pl/artykul/karwa_chauth_najbardziej_kobiece_hinduskie_swieto_48736.html
zdjęcia: http://o3.indiatimes.com/gaaoh_gyaan_na_geet/archive/2008/11/17.aspx
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I don't have to explain to my Indian friends what Karwa Chauth is... I will just say that I've been following it yesterday:) far less spectacular...Polish style...I decided not to eat, but to continue drinking.
I was very happy that in Poland moon rises much earlier than in India, yesterday moonrise was supposed to be at 5:48pm, so I was happy I will be able to break my fast early.
Normally I can do without eating anything whole day without much of an effort, and then there are these days like Good Friday for example, when we are supposed to fast and my stomach plays all sorts of games with me... calling for food. Same happened yesterday.
I was anxiously waiting for the moonrise, all prepared at 5:30pm in my balcony with my stylish green strainer in hand, wanting to connect with Naveen on skype to see his face and then nicely eat my lovely supper which I have prepared for myself, but the bugger never came out hiding himself behind the clouds :(
Anyways, treating this festival little my way and not regiously, I called my husband telling him that officialy moon is already there and it is not my fault that I can't see it.
We were laughing that maybe I should make few rounds around the house with a strainer on my head, but then we didn't want to risk me being taken to mentally ill hospital by the neighbors ;)
So the fast was broken... by the way honey...where are my gifts??? ;)
O mnie/ about me
Pochodzę z Sopotu, pięknego miejsca nad polskim morzem.
Z wykształcenia inżynier chemik i manager, z zamiłowania... cóż mam wiele zainteresowań, a wśród nich: podróże, dobrą kuchnię, fotografię czy modę.
Życie spłatało mi kilka figli, ale trzeba je brać takim jakie jest, z uśmiechem na ustach :)
W 2008 roku zdecydowałam się na wyjazd do Indii w poszukiwaniu własnego "ja".
Los sprawił, że znalazłam tam nie tylko własne "ja", ale również własne "my". Od 20.09.2009 szczęśliwa żona Naveen'a. Na co dzień żyję pomiędzy Indiami a Polską.
Idealistka i marzycielka, czasem zbyt naiwna, bo odbieram świat nie takim jakim jest, ale takim jakim bym chciała, aby był...
Zapraszam do mojego świata, czasami zwariowanego i zakręconego...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I've always had a problem when somebody was asking "tell me something about yourself"...
I come form Sopot, beautiful town by the Polish sea.
I graduated Technical University as a chemical engineer and manager, but I am doing something completely different for living...
I have lots of interests... traveling, good cuisine, photography , art and fashion just to mention few.I have learned to take my life as it comes, always with smile on my face :)
In 2008 I decided to shift to India to find my inner-self, but it happened so, that I have found there not only "myself" but also "us". Since 20.09.2009 I am happily married to Naveen, living my everyday life between India and Poland.
I guess I am a dreamer and idealist, sometimes too naive, as I take the world not as it really is, but the way I want it to be...
I am inviting you to my world, sometimes little bit crazy...
Sushi time
Moja przygoda z sushi zaczęła się jakieś 5 lat temu. Jako, że jestem ciekawa wszelkich kulinarnych nowości. Kiedy przeczytałam o japońskiej kuchni bardzo chciałam jej spróbować.
Tylko, że wtedy sushi barów jeszcze nie było, lub jeśli były to może w 5-gwiazdkowych hotelach, do których z reguły nie chadzam.
Niemniej jednak razem z Mamą udało nam się kupić składniki do robienia sushi. Wydałyśmy wówczas na same suche produkty około 100zł, co było nie małą sumą. Potem przyszedł czas na gadżety- zastawę, książki, deseczkę... Tak jest, miałyśmy wszystko dopracowane do perfekcji :) Ale zabrakło nam jednego - odwagi... Zarówno ja jak i moja Mama bałyśmy się zacząć robić sushi, gdyż od razu założyłyśmy, że nam nie wyjdzie...
I tak, ryż do sushi zjadła moja kochana Babcia, która wówczas po udarze nie mogła jeść nic twardego. Jako, że nie było już ryżu, a nie chciało nam się iść do sklepu po następny, wszystkie składniki przeleżały chyba z rok i się przeterminowały, po czym wylądowały w koszu...
I tak przygoda z sushi skończyła się zanim tak na prawdę zdołała się zacząć.
Były potem jeszcze jakieś małe epizody w Hong Kongu, aż do teraz. Na reszcie odważyłam się własne i był to zdecydowanie sukces :) Teraz sushi na dobre zagości w naszym party menu :)
Załączam kilka zdjęć...
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I am observing that lately eating sushi has become very fashionable in Poland.
Same like in the past, when Chinese and Italian restaurants were opening everywhere, now sushi bars you can see in every city, every corner. But this is definitely a positive trend and we have fallen in love with it.
My adventure with sushi started , I guess 5 years ago. I am always curious and fascinated with global cuisines, that is why when I read about Japanese food, I knew I'd like to try it. Only thing is that 5years back there were no sushi bars, or if there were, you could find them maybe in 5stars, which I do not visit often.
My Mom and me however, managed to buy sushi ingredients. We spent around 100zl only for dry ingredients, which was not a small amount at that point of time. After that there was time to buy different gadgets. Yes I need to confess, we love all sort of gadgets :) So we bought special crockery for serving sushi, wooden board and two books. Every detail was a matter of perfection. But we were missing one thing - courage to start.
We were both too scared to start, and that something will not work out and we preferred to wait...
And we waited for long. In the meanwhile my beloved Grandma ate up the rice, as she was after a stroke that time, she couldn't eat anything hard. Sushi rice was perfectly soft for her. As there was no rice and no will to go and buy another packet, all ingredients after one year anyways expired and landed in a trash bin...
And in this simple way my sushi adventure ended even before it managed to start...
Later on there were few episodes when I had a chance to eat sushi, in Hong Kong for instance, until today. I finally managed to start doing my own and it appeared to be a big success. Right now sushi is the king of our party menu. I will add few pictures to share the sushi rolling experience :)