Sunday, October 31, 2010

Jesień/Zima 2010/11 Autumn/Winter 2010/11

Jesień zawitała do nas już na dobre. Czasem bardziej łaskawa i słoneczna, czasem sroga i oziębła. Sklepy prześcigają się z ofertami. Wszędzie kuszą nas kolorowe dzianiny, włóczkowe czapki i szaliczki. Widoczny jest triumf wełny, ciepła, swetrów i kurteczek. Idealne na polską zimę!

Bardzo spodobało mi się jak firma SOLAR opisuje nadchodzący sezon.
"Jesień jest tym, co ze sobą niesie - ciepło barw i subtelność tkanin - budzi w nas zmysłowość, a równocześnie uspakaja i wprowadza w zimowy, puchowy sen – przewrotnie pełen zdecydowanych kolorów i pozornie ciężkich materiałów układających się lekko i z gracją. Ze snu wyrwie nas tętniący życiem i zabawą karnawał – srebrzysty i koronkowy."

Mnie sezon jesień/zima omija już trzeci raz, gdyż zimę kolejny raz spędzę w ciepłych krajach. Dlatego przechodząc koło wystaw wzdycham  do ciepłych dzianinowych sukienek i fantazyjnych dodatków, myśląc sobie po co mi mi nowy sweter w Indiach.

My Polacy lubimy narzekać, że zimno, że buro...ale ja już dzisiaj wiem, że na wszystko przychodzi czas, wszystko ma swoje miejsce...Jest więc i czas, gdy natura zapada w zimowy sen, wycisza się i odpoczywa, by wiosną obudzić się pełna barw i słońca. Powinniśmy być szczęśliwi, że nasza szerokość geograficzna daje nam możliwość doświadczania wszystkich czterech pór roku, gdyż są miejsca na świecie, gdzie ludzie nigdy nie widzieli śniegu...

Tęsknię za zimą...za śniegiem...za nartami...za atmosferą natury przykrytej białą puchową pierzyną...dlatego następna zima będzie na pewno w Polsce :) przynajmniej na chwilę...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Autumn had already well settled. Sometimes more condescending and sunny, sometimes more stark and frigid. Shops are chasing with offers, tempting us with colourful knits, woolen caps and fancy mufflers. We can see a triumph of wool, warmth, sweaters and jackets. Perfect for Polish winter!
 Autumn brings warmth of colours, subtle touch of fabrics, wakes up sensuality, at the same time calming us down and putting into soft feather like winter dream, fiddly full of intensive colours and fabrics pretending to be heavy and thick, but falling softly and full of chic. We will be woken up, however with vivid and colourful carnival - silver and lacy New Year’s Eve party night.
It will be third time already, when I will spend winter in "warm countries" :). That's why crossing by shop windows I gasp, thinking about knit dresses and fancy accessories, realising that I don't need them in India.
We Poles, tend to gripe, that it’s cold...that it's grey...but I already realised that there is time and place for everything. There is a time for nature to fall into winter sleep, calming and resting to wake up with springtime colours and sunshine. We should be happy, that our geographical placement gives us the possibility of experiencing it all, as there are places on Earth where people have never seen the snow...
I miss winter...snow...skiing...atmosphere of nature covered by white "feather duvet"...that's why next winter I will spend in Poland... at least for a while...

Załączam kilka zdjęć nowych kolekcji/few photos of new collections:





















Saturday, October 30, 2010

Paris Paris

Kilka dni temu Tata przesłał mi linka, do internetowej panoramy Paryża, co obudziło we mnie wspomnienia związane z tym miejscem.
Minęło już ponad dwa lata od mojej pierwszej i na razie jedynej wizyty w Paryżu. Ale muszę przyznać, że jak pewnie większość ludzi, urzekło mnie to miasto. Byłam wówczas w delegacji, więc na zwiedzanie miałam jedynie kilka chwil po pracy, ale te kilka chwil wystarczyło bym chciała tu wracać.
Myślę, że odebrałam to miasto nieco inaczej niż standardowy turysta. Ludzie patrzą na Paryż jak na miasto romansu. Wszędzie widzą zakochanych i pocałunki. Mi przyszło zwiedzać samej i na życiowym zakręcie, więc takie trele morele nie były mi w głowie ;)  Tak więc podziwiałam architekturę, atmosferę i styczniową melancholię, jaką miasto to było spowite.
Gdy wróciłam do domu stwierdziłam, że nie wiem czym ludzie tak zachwycają się w Paryżu, wydawało mi się, że wcale nie jest tak piękny i fantastyczny i, że widziałam wiele piękniejszych miejsc.
Aczkolwiek, po jakimś czasie przeglądając zdjęcia stwierdziłam, że to mój ówczesny stan ducha uniemożliwiał mi czerpać z tego miejsca całą tę pozytywną energię i doszłam do wniosku, że tego miasta  nie wolno zwiedzać samemu. Dlatego mam nadzieję, że przede mną jeszcze wiele podróży do Paryża tym razem u boku Naveen'a :)

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Few days ago my Dad shared with me link to panoramic view of Paris, which has brought back my memories connected with this place.
Its been more than 2 years since my last and only visit to Paris. However I have to admit, like probably most people, I’ve been charmed by this place. It was a business trip, so I had only few moments to sightsee. These few moments, however were enough to make me want to come back. 
I think this city has impressed me in a bit different manner than a regular tourist. People look on Paris as a city of romance, seeing couples kissing everywhere. I've been there alone and in a completely different mood, so was admiring the architecture, the climate and melancholy of January's fog.
After coming back I realized, that I don't know what so attractive people see in Paris. 
It seemed to me that this city is neither so beautiful, nor so fantastic and that I have seen more beautiful places in my life before.
However after some time, looking at the photographs I realized that my state of soul and mind at that point of time, prevented me from getting all positive energy associated with this place. 
I have arrived at the conclusion, that this city should not be visited and sight-seen alone. 
That is why, I hope there are lots of trip to Paris ahead for me together with Naveen :)

Załączam kilka zdjęć z ostatniej podróży/Below few photos from my last trip:












Friday, October 29, 2010

The Joneses

Wczoraj oglądałam całkiem ciekawy film "The Joneses".


"The Joneses", jest swego rodzaju komentarzem o społeczeństwie konsumpcyjnym. Idealna para Steve (David Duchovny) i Kate (Demi Moore) Jones oraz ich wspaniałe nastoletnie dzieci: Jenn (Amber Heard) i Mick (Ben Hollingsworth) są przedmiotem zazdrości klasy wyższych sfer, drobnomieszczańskiego sąsiedztwa, w tym rodziny McMansions. Kate jest dyktatorem mody - piękna, seksowna, i ubrana z góry do dołu w markowe ciuchy. Steve jest podziwianym biznesmenem, który posiada wszystko: piękną żonę, wielki dom i niekończące się zapasy zaawansowanych technicznie zabawek. Jenn i Mick rządzą swoją nową szkołą będąc jednocześnie ucieleśnieniem wszystkiego co jest popularne i trendy - super ubrania, szybkie samochody i inne gadżety. Wszyscy sąsiedzi dotrzymują im kroku, ale żaden z nich nie jest gotowy na prawdę o tej idealnej rodzinie.


A prawda jest zupełnie inna. Nie są rodziną, lecz zespołem sprzedażowym. Ich zadaniem jest wzbudzić zazdrość i pożądanie wśród sąsiedztwa, które natychmiast zapragnie wszystkiego co posiadają, co ostatecznie doprowadzi do tragedii. Nic więcej nie zdradzę, obejrzyjcie sami. Polecam... 
reżyseria: Derrick Borte
gatunek: dramat 


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------








Yesterday I have seen a good movie "The Joneses".
"The Joneses", a social commentary on our consumerist society. Perfect couple Steve and Kate Jones, and their gorgeous teen-aged children Jenn and Mick, are the envy of their posh, suburban neighborhood filled with McMansions and all the trappings of the upper middle class. Kate is the ultimate trend setter - beautiful, sexy, dressed head-to-toe in designer labels. Steve is the admired successful businessman who has it all: a gorgeous wife, big house and an endless supply of high-tech toys. Jenn and Mick rule their new school as they embody all that is hip and trendy - cool clothes, fast cars and the latest gadgets. But as the neighbors try to keep up with the Joneses, none are prepared for the truth about this all- too perfect family.

But truth is completely different. They are not a family but sales team. Their task is to play with emotions of their neighbours and made them desire everything that they own, which in consequence leads to a tragedy.
I will not reveal anything else. I recommend to watch it...
directed by: Derrick Borte
kind: drama

Thursday, October 28, 2010

Sezon na gruszki/Pear season

Zainspirowana sałatką przygotowaną przez Panią Jolantę Kwaśniewską w programie "Lekcja Stylu" postanowiłam zrobić własną wariację na temat gruszki i sera pleśniowego.

Do sałatki potrzebujemy (porcja na 1 osobę):

- garść rukoli;
- garść roszponki;
- 1 dojrzałą gruszkę;
- 5 dag sera pleśniowego blue (np. rokpol);
- 50 ml słodkiej śmietanki;
- garść orzechów włoskich;
- sól i świeżo mielony pieprz.

Sałaty obmyć, ułożyć na talerzu, gruszkę umyć, przekroić, wyciąć gniazdo nasienne i pokroić wraz ze skórką na cienkie plasterki. Ułożyć na sałacie.
Na patelni podgrzewać śmietankę, aż zgęstnieje (ja użyłam 10% ale im tłustsza tym oczywiście lepsza :)). Wkruszyć do śmietanki połowę sera, doprawić solą i świeżo zmielonym pieprzem . Podgrzewać do momentu, aż ser się rozpuści, zdjąć z gazu i polać nim sałatkę, posypać orzechami włoskimi i voilà. Cudnie smakuje z bagietką rustic.

Ps. Normalnie nie jadam takich rarytasów, ale zważywszy na to, że wczoraj byłam 2 godziny na ćwiczeniach i jutro też idę, chyba nic się nie stanie jak zgrzeszę ;)

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Being inspired by the salad prepared by Mrs Jolanta Kwaśniewska in the programme "Style Lesson" I decided to do my own variation about pear and blue cheese.

What do we need to prepare 1 portion of this yummy salad:

- 1 fist of rocket salad;
- 1 fist of corn salad;
- 1 ripe pear;
- 5 dag blue cheese;
- 50 ml sweet cream;
- 1 fist of walnuts;
- salt and fresh grounded black pepper.

Rinse the salads, place them nicely on a big flat plate. Wash the pear ,cut it into quarters, remove seeds and slice together with skin. Place the pear on the salads.
Heat the cream in the pan, till the time it will get a saucy consistency (I have used 10% cream, but the more greasy the better flavour of course:)).

Crush some cheese into the cream, stir from time to time, till cheese melts and a sauce is formed. Season with touch of salt and fresh grounded pepper. Put the sauce over the salad add walnuts and voilà. Tastes lovely with a slice of rustic baguette.

Ps. Normally I do not eat such delicacies, however I have been yesterday two hours in the gym, tomorrow I am also planning to go, so I guess nothing will happen if I eat such extravaganza :)


Doktor House/House M.D.

Muszę to wyznać...jestem uzależniona...ale to na szczęście raczej niegroźne uzależnienie, które dzielę zarówno z moim mężem jak i szwagrem, oraz rzeszą bliżej nieokreślonej ilości innych uzależnionych...

Jestem uzależniona od Doktora Housa :)

Poświęciłam mu bardzo dużo swojego jakże cennego czasu, pochłaniając łapczywie jeden odcinek za drugim. Nie ważne, że serial ten jest bardzo przewidywalny i tak go uwielbiam. Uwielbiam go mimo, że w każdym odcinku ktoś ma napad padaczki, rezonanse są wykonywane na prawo i lewo, co druga osoba cierpi na toczeń, a lekarstwem na wszystko są sterydy.
Oglądając House'a człowiek marzy o takiej służbie zdrowia gdzie na jednego pacjenta przypada 7 lekarzy, podczas gdy w naszej rzeczywistości na jednego lekarza przypada 70 pacjentów...
Słyszałam nawet o grupie polskich lekarzy, których zainspirował oddział medycyny diagnostycznej szpitala Princeton-Plainsboro w New Jersey. Polak jak chce to potrafi i tak powstała strona internetowa, gdzie lekarze z całej Polski wymieniają opinie diagnoz różnicowych :)

https://konsylium24.pl/

Uwielbiam też House'a samego w sobie, a w zasadzie jego pokrzywione poczucie humoru, ciekawe czy Hugh Laurie prywatnie też jest taki, czy to jedynie wymysł scenarzysty. Cieszy mnie bardzo, że na reszcie związał się z Lisą Cuddy... może na reszcie przestaną mówić co drugie słowo "miserable". I to by było na tyle...pędzę oglądać kolejny odcinek 7 sezonu :)


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I have to make a confession...I am addicted... luckily it's not a dangerous kind of addiction...and what is more...I share it with my husband and brother in law, as well as with undefined multitude of other addicts.

I am addicted to House M.D.

I have devoted to him lots of my very precious time, watching anxiously one episode after the other. Doesn't matter that it's very predictable, I adore it anyways. I love it, despite the fact that in each episode somebody is seizing, MRIs are done like all-blood tests, every second patient suffers from lupus and magic treat for every desease are steroids.

Watching House M.D. ,we dream of such medical care, where one patient is being treated by 7 doctors, whereas sad reality is (at least here in Poland) that in public health one doctor deals statistically with 70 patients...
I have heard that group of polish doctors have been inspired by diagnostic department of clinic hospital Princeton-Plainsboro, New Jersey. When Pole wants, Pole will do... These doctors have created a website dedicated to differential diagnostics where they share thoughts and opinions about difficult medical cases to offer to their patients more accurate diagnosis.

https://konsylium24.pl/

The other thing about House is, that I love his very specific sense of humour. I am wondering if Hugh Laurie is same in his private life or it's just a screen play. I am very happy that finally he is in relationship with Lisa Cuddy and maybe they will use word "miserable" less often...
That's it... I have to go... another episode of season 7 is waiting for me :)

Wednesday, October 27, 2010

Witaj w moim śnie.../Welcome to my dream...

Właśnie wróciłam z siłowni po 2 godzinkach wyczerpujących ćwiczeń. Podczas relaksu i stretchingu prowadząca puściła piosenkę, która bardzo mi się spodobała. Dlatego postanowiłam się nią podzielić :)

I just came back home from the gym after 2 hours of good workout. During relax and stretching there was a nice song, which I really liked, so I've decided to share it :)

Noc/The night
http://www.youtube.com/watch?v=RhC2BxApnuk&feature=related
Muzyka: Z. Preisner Wykonanie G.Turnau

Dziś mój bloggerski dzień był bardzo aktywny. Mam nadzieję, że zawsze tak będzie :)

Today was an active blogger day. Hope it will be always like that :)

Karva Chauth Polish style

Jest w Indiach taki dzień... Karva Chauth...


Podstawowym elementem święta jest ścisły post, jakiego podejmują się tego dnia mężatki. Choć w obchodach Karwa Chauth biorą udział wszyscy, jest to z założenia święto zamężnych kobiet. To one są tego dnia najważniejsze i mogą liczyć na wiele błogosławieństw i upominków.

Karwa to gliniane naczynie, które używane jest do wielu obrzędów religijnych. Chauth oznacza „czwarty” i odnosi się do dnia w którym celebrowany jest Karwa Chauth. Przypada on zawsze w czwarty dzień po pełni księżyca, w miesiącu Kartik. W tym rokuj święto to odbywało się wczoraj, 26 października.

Karwa Chauth wywodzi sie z tradycji hinduistycznej. Obchodzone jest głównie w północnych regionach Indii. Miejsca, w których przede wszystkim obchodzi się to barwne święto to Rajasthan, Bihar, Delhi, Gujarat, Punjab i Uttar Pradesh.

Początkowo Karwa Chauth było zwykłym jesiennym festiwalem. Przypadał on zawsze na koniec żniw. Wówczas ludzie świętowali koniec zbiorów i znajdywali czas na wspólną zabawę. Wkrótce mitologiczne opowieści nadały świętu religijny charakter.

Post jakiego podejmują się kobiety w Karwa Chauth jest bardzo surowy. Przez cały dzień nie tylko niczego nie jedzą, ale też nic nie piją, nawet wody. Moment rozpoczęcia postu jest różny, w zależności od regionu i grupy społecznej. Może zaczynać się już od poprzedniego wschodu księżyca, o wschodzie słońca, lub określony czas przed nim.

W Karwa Chauth kobieta wstaje przed wschodem słońca, by odmówić poranną modlitwę. Po oddaniu czci Siwie, Parwati, Ganeszy, Krtikeji i księżycowi spożywa ostatni przed postem posiłek, o ile oczywiście post nie zaczął się wcześniej.

Ranek i wczesne popołudnie mijają głównie na przygotowaniach do wieczornych obchodów. Kobiety przyozdabiają sobie dłonie i stopy henną oraz dekorują tacę na wieczorną modlitwę.oś do zjedzenia i do wypicia, mogą zacząć wspólny posiłek.


Przed wschodem słońca wszystkie zamężne kobiety mogą zjeść tyle, ile tylko zdołają. Za utrzymanie postu do zachodu słońca, otrzymują od mężów drogi prezent; najczęściej w postaci złotych bransoletek lub złotego naszyjnika.

Jest to również odpowiedni czas na odwiedziny i wymienianie upominków z najbliższymi. Kilka dni wcześniej mężatki kupują nowe karwy, malują je z zewnątrz i wypełniają biżuterią, domowymi słodyczami i innymi drobiazgami. W niektórych regionach naczyń powinna być określona ilość (np. 10). Różne są zasady rozdawania ich, przeważnie jednak naczynia z podarunkami wymieniają miedzy sobą mężatki. W niektórych miejscach upominki te wręcza się następnego dnia po Karwa Chauth.

Przed wieczorem kobiety nakładają najlepszą biżuterię i ubrania, najlepiej w weselnych barwach. Te, dla których jest to pierwsze Karwa Chauth po ślubie, wkładają jeszcze raz swój ślubny strój. Wszelkie atrybuty mężatki są mocno eksponowane.

Przed wieczorem matka powinna przekazać swojej córce prezent dla jej teściowej, zwany baya. Po przebraniu się na wieczorne uroczystości kobieta otrzymuje od teściowej prezent i błogosławieństwo.

Przed zachodem słońca kobiety przygotowują miejsce na modlitwę. Wieczorem odbywa się huczna zabawa, często organizowane są wspólne tańce dla całych lokalnych społeczności. Przed ukazaniem się księżyca na niebie rozpoczyna się wieczorna modlitwa odprawiana przez kobiety. Jedna ze starszych opowiada legendę Karwa Chauth, może to zrobić także wdowa. Treść tej legendy możecie przeczytać tutaj:

http://www.wiadomosci24.pl/artykul/karwa_chauth_najbardziej_kobiece_hinduskie_swieto_48736.html

Podczas modlitwy kobiety siedzą w kręgu. W środku może znajdować się figura bogini Parwati lub innego bóstwa, zbiornik z wodą, w którym odbije się księżyc, lub odpowiednia rytualna lampa, w zależności od regionu i grupy społecznej. Na tacy każda kobieta ma zapalona lampkę, naczynie z wodą, kilka słodyczy, kadzidło i czerwony proszek, który jest używany do barwienia przedziałków (oznaka hinduskiej mężatki). Woda i inne substancje są ofiarowywane bóstwu poprzez strząsanie ich odpowiednią ilość razy z użyciem kciuka i serdecznego palca. Następnie kobiety odmawiają modlitwę, podczas której przekazują sobie modlitewne tace.

Kiedy na niebie pojawi się księżyc, oddawana jest mu cześć, po czym można przystąpić do rytuałów przerwania postu, które są różne w zależności od regionu i grupy społecznej. Bardzo często odbywa się to z użyciem sita; kobieta spogląda przez nie na księżyc, a następnie na twarz swojego męża. Wówczas może z jego rąk otrzymać pierwszy kęs jedzenia i łyk wody. Po zakończeniu postu ma miejsce uroczysta kolacja.

I tak po tym interesującym wstępie dodam, że ja również wczoraj świętowałam Karwa Chauth :) jednak znacznie mniej spektakularnie. Postanowiłam w ramach oczyszczania nie jeść. Jako, że Hinduską nie jestem i nigdy nie będę, jak również nie zamierzam nią być, wprowadziłam własne modyfikacje...

Byłam bardzo szczęśliwa, że w Polsce księżyc wschodzi dużo szybciej niż w Indiach bo wczoraj miało to miejsce o 17:48, w związku z czym moje nie jedzenie będę mogla przerwać stosunkowo szybko.

Zauważyłam, że tak to już jest, że normalnie jestem w stanie nie jeść przez cały dzień beż żadnego problemu, ale w momencie gdy są takie dni, że powinniśmy pościć ,wówczas żołądek potrafi płatać różne figle i niemiłosiernie woła o jedzenie. Tak też było i wczoraj.

Z wielkim wyczekiwaniem już od 17:30 wyglądałam księżyca, ale on jak na złość się nie pokazał.Ukrył się łotr za chmurami.

W ręku miałam mój "stajlowy" zielony durszlak, by rzucić przezeń spojrzenie na księżyc, potem połączyć się z Naveen'em przez skype, zobaczyć jego twarz i z niecierpliwością pochłonąć moją smakowitą kolację a tu nic, hehe.

Tak więc traktując to święto z małym przymrużeniem oka, zadzwoniłam do męża i powiedziałam, że oficjalnie księżyc już jest, choć ja go nie widzę... Śmialiśmy się, że może powinnam obiec mój blok w durszlaku na głowie, bo może gdzieś się ukrył... ale nie chciałam jednak ryzykować odwiezienia mnie do psychiatryka :)

Tak więc za przyzwoleniem męża post został przerwany... A tak na marginesie, gdzie są moje prezenty ;)

źródło:www.wiadomosci24.pl/artykul/karwa_chauth_najbardziej_kobiece_hinduskie_swieto_48736.html

zdjęcia: http://o3.indiatimes.com/gaaoh_gyaan_na_geet/archive/2008/11/17.aspx

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I don't have to explain to my Indian friends what Karwa Chauth is... I will just say that I've been following it yesterday:) far less spectacular...Polish style...I decided not to eat, but to continue drinking.

I was very happy that in Poland moon rises much earlier than in India, yesterday moonrise was supposed to be at 5:48pm, so I was happy I will be able to break my fast early.

Normally I can do without eating anything whole day without much of an effort, and then there are these days like Good Friday for example, when we are supposed to fast and my stomach plays all sorts of games with me... calling for food. Same happened yesterday.

I was anxiously waiting for the moonrise, all prepared at 5:30pm in my balcony with my stylish green strainer in hand, wanting to connect with Naveen on skype to see his face and then nicely eat my lovely supper which I have prepared for myself, but the bugger never came out hiding himself behind the clouds :(

Anyways, treating this festival little my way and not regiously, I called my husband telling him that officialy moon is already there and it is not my fault that I can't see it.

We were laughing that maybe I should make few rounds around the house with a strainer on my head, but then we didn't want to risk me being taken to mentally ill hospital by the neighbors ;)

So the fast was broken... by the way honey...where are my gifts??? ;)

O mnie/ about me

Zawsze miałam z tym problem kiedy ktoś prosił "powiedz kilka słów o sobie..."
Pochodzę z Sopotu, pięknego miejsca nad polskim morzem.
Z wykształcenia inżynier chemik i manager, z zamiłowania... cóż mam wiele zainteresowań, a wśród nich: podróże, dobrą kuchnię, fotografię czy modę.
Życie spłatało mi kilka figli, ale trzeba je brać takim jakie jest, z uśmiechem na ustach :)
W 2008 roku zdecydowałam się na wyjazd do Indii w poszukiwaniu własnego "ja".
Los sprawił, że znalazłam tam nie tylko własne "ja", ale również własne "my". Od 20.09.2009 szczęśliwa żona Naveen'a. Na co dzień żyję pomiędzy Indiami a Polską.
Idealistka i marzycielka, czasem zbyt naiwna, bo odbieram świat nie takim jakim jest, ale takim jakim bym chciała, aby był...

Zapraszam do mojego świata, czasami zwariowanego i zakręconego...

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I've always had a problem when somebody was asking "tell me something about yourself"...
I come form Sopot, beautiful town by the Polish sea.
I graduated Technical University as a chemical engineer and manager, but I am doing something completely different for living...
I have lots of interests... traveling, good cuisine, photography , art and fashion just to mention few.I have learned to take my life as it comes, always with smile on my face :)
In 2008 I decided to shift to India to find my inner-self, but it happened so, that I have found there not only "myself" but also "us". Since 20.09.2009 I am happily married to Naveen, living my everyday life between India and Poland.
I guess I am a dreamer and idealist, sometimes too naive, as I take the world not as it really is, but the way I want it to be...

I am inviting you to my world, sometimes little bit crazy...

Sushi time

Od jakiegoś już czasu nastała wielka moda na sushi. Tak jak kiedyś Polskę opanowała fala chińskich, czy włoskich restauracji, tak teraz sushi bar można spotkać w każdym mieście, na każdym rogu.Ale to dobrze, gdyż większość z nas zapałała do sushi wielką miłością.

Moja przygoda z sushi zaczęła się jakieś 5 lat temu. Jako, że jestem ciekawa wszelkich kulinarnych nowości. Kiedy przeczytałam o japońskiej kuchni bardzo chciałam jej spróbować.
Tylko, że wtedy sushi barów jeszcze nie było, lub jeśli były to może w 5-gwiazdkowych hotelach, do których z reguły nie chadzam.
Niemniej jednak razem z Mamą udało nam się kupić składniki do robienia sushi. Wydałyśmy wówczas na same suche produkty około 100zł, co było nie małą sumą. Potem przyszedł czas na gadżety- zastawę, książki, deseczkę... Tak jest, miałyśmy wszystko dopracowane do perfekcji :) Ale zabrakło nam jednego - odwagi... Zarówno ja jak i moja Mama bałyśmy się zacząć robić sushi, gdyż od razu założyłyśmy, że nam nie wyjdzie...
I tak, ryż do sushi zjadła moja kochana Babcia, która wówczas po udarze nie mogła jeść nic twardego. Jako, że nie było już ryżu, a nie chciało nam się iść do sklepu po następny, wszystkie składniki przeleżały chyba z rok i się przeterminowały, po czym wylądowały w koszu...

I tak przygoda z sushi skończyła się zanim tak na prawdę zdołała się zacząć.

Były potem jeszcze jakieś małe epizody w Hong Kongu, aż do teraz. Na reszcie odważyłam się własne i był to zdecydowanie sukces :) Teraz sushi na dobre zagości w naszym party menu :)
Załączam kilka zdjęć...

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I am observing that lately eating sushi has become very fashionable in Poland.
Same like in the past, when Chinese and Italian restaurants were opening everywhere, now sushi bars you can see in every city, every corner. But this is definitely a positive trend and we have fallen in love with it.

My adventure with sushi started , I guess 5 years ago. I am always curious and fascinated with global cuisines, that is why when I read about Japanese food, I knew I'd like to try it. Only thing is that 5years back there were no sushi bars, or if there were, you could find them maybe in 5stars, which I do not visit often.

My Mom and me however, managed to buy sushi ingredients. We spent around 100zl only for dry ingredients, which was not a small amount at that point of time. After that there was time to buy different gadgets. Yes I need to confess, we love all sort of gadgets :) So we bought special crockery for serving sushi, wooden board and two books. Every detail was a matter of perfection. But we were missing one thing - courage to start.
We were both too scared to start, and that something will not work out and we preferred to wait...

And we waited for long. In the meanwhile my beloved Grandma ate up the rice, as she was after a stroke that time, she couldn't eat anything hard. Sushi rice was perfectly soft for her. As there was no rice and no will to go and buy another packet, all ingredients after one year anyways expired and landed in a trash bin...

And in this simple way my sushi adventure ended even before it managed to start...
Later on there were few episodes when I had a chance to eat sushi, in Hong Kong for instance, until today. I finally managed to start doing my own and it appeared to be a big success. Right now sushi is the king of our party menu. I will add few pictures to share the sushi rolling experience :)